Wrocław.
Miasto artystów i naukowców. Niegdyś piękne i z wielkim kutasem.
Dziś jednak całe zniszczone ze zburzonym, jak wszystkie inne
budynki, prąciem. Mimo iż niebo jest pochmurne, to temperatura jest
dość ciepła i nie zapowiada się na deszcz.
Przy
niegdyś wznoszącym się ku niebu drągu (dziś bardziej
impotentnym) stoi samotny mężczyzna. Jego luźne ubrania powiewają
lekko na wietrze, na czubku głowy powiewa mały trójkąt a w prawej
dłoni trzyma długi i ostry na końcu przedmiot.
W
jednej chwili na horyzoncie zniszczonych budynków pojawiła się
armia wielkich robotów wyglądających jak pająki, psy, leniwce,
dzieci i inne zwierzęta. Nim mężczyzna zdążył się ruszyć
armia robotów już była ustawiona w szeregach przed nim. Przed
robotami stał wielki, chudy, czarny stwór. Na głowie stwora w
miejscu twarzy znajdowały się grube czerwone kreski, które chyba
były jego brwiami i… ustami? Bródką? Czemu ta trzecia jest
pionowa? Nieważne! Po bokach głowy znajdowały się po dwa
wykrzywione na końcach prostokąty. Wyglądały jak kwadratowe rogi.
-
Co do chuja!? - Krzyknął jak mała dziewczynka przerażony
mężczyzna.
Czerwone
kreski zaczęły się otwierać i ukazały co tak naprawdę siedzi w
głowie stwora.
-
Konrad! Popa jakiego mecha sobie zrobiłem! Minimalistyczny ale
zacny, prawda? - Krzyknął uradowany blondyn do mężczyzny na dole.
-
Mateusz!? Co jest kurwa!? Co się stało z miastem!? To twoja robota?
- Zapytał zdezorientowany artysta.
-
Tia. W końcu skończyłem budować moją maszynę do budowania
robotów. W nocy wybudowała mi tę armię. No i wiesz. Nie miałem
co z nimi zrobić więc… Ale fajnie wyglądają nie?
-
A co z mieszkańcami?
-
A bo ja wiem? Moje roboty nie są zaprogramowane do zabijania, więc
pewnie ucieA nie! Chwila. Mają tryb zabijania... Włączony… Ups.
-
...A mnie oszczędziły. Zaprogramowałeś je, aby mi nic nie
zrobiły?
-
Ty! Racja! Właśnie nie. Jak przeżyłeś?
-
… Nie wiem! Spałem!
-
Śpisz w szlafroku? - Zwrócił uwagę na lekko powiewające, luźne
odzienie wysokiego przyjaciela.
-
Nie. Na szybko to na siebie zarzuciłem i wyszedłem tylko kupić
sobie bułki na śniadanie.
-
Sory. Chyba wszystkie piekarnie w mieście leżą w gruzach… A po
co Ci ten zaostrzony kij?
-
Zacząłem się czuć samotnie, więc postanowiłem wystrugać sobie
dildo… ale chyba nie wyszło.
Przez
chwilę mężczyźni stali (przynajmniej ten bez mecha) na nogach
(przynajmniej ten bez mecha) w ciszy. Większy podmuch wiatru strącił
trójkąty kawałek gazety, który do tej pory był wplątany we
włosy rysownika. Ciszę przerwał właśnie on.
-
Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Wiedziałem, że
kiedyś będę Cię musiał zabić, aby scenariusz z Terminatora się
nie spełnił. Zjebałem. Powinienem był to zrobić wcześniej.
Sprawiłeś, że Wrocław jest impotentem, ale nie pozwolę Ci
zburzyć penisów innych miast!
-
Stary. Mam armię robotów. Jak niby miałbyś to zrobić?
-
Haha! - Zaśmiał się Koko. Odkleił plaster imitujący skórę nad
ustami, który do tej pory zakrywał zadbany kwadratowy wąsik. - Nie
wiedziałeś o tym, ale w tajemnicy tworzyłem własną podziemną
armię! Wpoiłem im nienawiść do robotów! Uczyłem ich i szkoliłem
na najlepszych niszczycieli robotów! Nadeszła pora, w której
pokażą na co ich stać! Kijowa Rzeszo! Wyjdźcie z ukrycia!
Nadeszła pora Robokaustu!
W
jednej chwili za rysownikiem pojawiła się cała rzesza ludzi w
jednakowych mundurach. Wszyscy wyskoczyli spod ziemi, co musiało być
nie lada wyczynem, gdyż chodnik i asfalt na pewno nie są dość
łatwe do przekopania. Szczególnie, że żaden z nich nie miał przy
sobie nawet łopaty.
-
Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Wiedziałem, że
kiedyś będę Cię musiał zabić, aby scenariusz z Hitlerem się
nie powtórzył. - Powiedział zasmucony robotyk. - Ale nie będę
musiał! - Nagle krzyknął uradowany.
Siedzący
w wielkim mechanicznym stworze wcisną duży czerwony guzik i z
czubka głowy jego mecha wystrzelił laser, który zniknął całą
antyroboczą armię jego przyjaciela.
-
Co do kurwy!? To nie fair! Co z nimi zrobiłeś? - Zapytał się Koko
-
Rozszczepiłem na atomy. I jeszcze jedna rzecz. - Powiedział po czym
znów wcisnął czerwony przycisk i laser zniknął kwadratowy wąs
Konrada.
-
No… Ale… W… Fuuuck. To nie fair.
Zwycięzca
był z siebie dumny. Ponapawał się zrujnowaniem hitlerowskich
planów swego przyjaciela i w końcu się odezwał. - To co?
Dołączasz się i lecimy zrujnować resztę świata?
-
… - Artysta zastanawiał się przez chwilę w ciszy? - A masz dla
mnie drugiego Aku-mecha?
-
Aaaaaaaa. Wiedziałem, że załapiesz nawiązanie! - Ucieszył się
niszczyciel ludzkości.
-
Dobra. Poczekaj. Ubiorę się tylko w jakieś ciuchy i lecimy.
I
tak zaczęła się Apokalipsa według magistra Żarkowskiego.
Zakończyła się po tygodniu. Teraz podcasterzy i armia robotów
podróżują po kosmosie i podbijają planetę po planecie. Budzą
strach w całym wszechświecie. Wiele niepodbitych jeszcze planet
założyło sojusz międzyplanetarny i przygotowują się na dzień,
w którym i ich odwiedzą roboty Mateusza. Podobno mają nawet
oddział esperów, którzy potrafią telekinezę i mają miecze
laserowe. Ale to historia na może kiedy indziej.
KONIEC
Komentarze
Prześlij komentarz